Zamknij

Ludwika Pychińska: Relacja z powstania warszawskiego

11:54, 15.08.2023 Bożena Gajewska Aktualizacja: 11:57, 15.08.2023

Relacja spisana przez autorkę odręcznie w 1989 roku pochodzi z archiwum domowego syna Ludwiki, Jana Piotra Pychińskiego. Życiorys Ludwiki Pychińskiej na naszej stronie TUTAJ

Do konspiracji wstąpiłam razem z Wandą Kamińską w kwietniu 1942 roku, złożyłyśmy przysięgę przy ul. Niepodległości. Był to Wywiad ZWZ. Po aresztowaniu Wandy przydzielono mnie do grupy dywersyjnej (zdobywanie broni od Niemców). Brałam udział w takich akcjach do 1943 roku. Po wsypie ukrywałam się. Równocześnie miałam kontakt z „Ewą”. Przekazywałam jej wiadomości dotyczące lotniska Okęcie od zwerbowanego pracownika „Tadeusza” Zielińskiego mojego kolegi. Te informacje przekazywałam codziennie.

Niezależnie od tego brałam udział w zebraniach szkoleniowych sanitariuszek i łączniczek (służby wartowniczej).  W 1944 roku zostałam przydzielona do dowódcy kompanii lub plutonu w Wilanowie jako łączniczka „Bronka” (mój pseudonim).

(…) W tej chwili po 45 latach mam ogólny obraz tego,  co było. Pewne fragmenty są bardziej zakodowane w mojej pamięci, a inne mniej lub też nie potrafię ich zupełnie powiązać jak też nie potrafię opisać ich dokładnie.

(…) No i wreszcie upadek powstania – 2 września.  Przytoczę  pokrótce te fakty, które pozostaną w mej pamięci do końca życia.

Rano nasz obserwator widział ruchy wojsk niemieckich w okolicach szosy wilanowskiej. Około godziny 10 rano nadleciały samoloty i obrzuciły nasze pozycje bombami. Te bomby nie trafiły w budynek. Padły przed siatkę – przed ogrodzeniem na pola – ale bardzo blisko. Około 50 m. Ja z „Piotrem” już byliśmy w okopie – było kilka takich rowów  przy siatce ogrodzeniowej. Sypał się na nas piach – ale to było wszystko. Następnie słyszeliśmy nakręcanie – wycie – krów. Baliśmy się – ale te straszne zapalające pociski nie rozerwały się koło nas. Zaraz potem byliśmy ostrzeliwani z karabinów maszynowych. Pociski leciały bardzo gęsto. Pochylaliśmy głowy bardzo nisko. A pociski szły górą. Potem zaczęły padać pociski z granatników. Wiele z nich padało w pobliżu. Andrzej „Piotr” bał się. Ja też się bałam, ale wydawało mi się, że nie może nam się nic stać, że to jest tylko przejściowe. W pewnym momencie „Piotr” zamienił się ze mną na miejsce – nie wiem dlaczego – nie pamiętam. Miał jakiś swój powód. Chwilę potem rozerwał się pocisk, pochyliłam głowę nisko. Kiedy ją podniosłam zobaczyłam, że „Piotr” ma głowę bardzo nisko pochyloną – prawie na kolanach. Podniosłam jego głowę i zobaczyłam, że nie ma twarzy. Wtedy doznałam jakiegoś szoku. Wyskoczyłam z tego rowu i uciekłam za budynek, a następnie czołgając się dotarłam aż do ul. Podhalańskiej. Zauważyłam, że cieknie mi krew po czole. Wpadłam więc do jakiegoś domu, do piwnicy – chciało mi się pić – bolały mnie kolana – pozdzierane do krwi.  Jakiś człowiek obmył mi czoło i obandażował głowę. Prosił mnie też, żebym zdjęła opaskę żeby nie narażać siebie i ludzi – bo lada moment mogą wkroczyć Niemcy. Uczyniłam to. Zdjęłam opaskę.    Przeszłam do innej piwnicy, a tam gdzie byłam przed chwilą wpadł pocisk. Słyszałam jęki i krzyki. Pewno byli ranni. Uciekłam stamtąd.  Biegłam do ulicy Powsińskiej. Tu się zatrzymałam na chwilę. Przeżegnałam się i przebiegłam na drugą stronę. Widziałam, że nadjeżdżały czołgi od strony Wilanowa. Biegłam dalej. Na ulicy Goraszewskiej 7 miałam dwie koleżanki. Biegłam do nich, ale nie było ich w domu. Wtedy z bloku wyjrzał jakiś mężczyzna. Widział mnie. Dał mi znak, żebym przyszła. Więc wpadłam do tego bloku do piwnicy. Pamiętam, że dał mi pić i dał mi coś do zjedzenia. Po pewnym czasie wpadli tam Niemcy i wszystkich wyrzucili na fort. Byłam półprzytomna, otępiała, nieszczęśliwa całą tragedią ostatnich godzin i  przemową generała niemieckiego do ludności Sadyby. Wieczorem pojechałam na furce na dworzec zachodni, a następnie do Pruszkowa do obozu. Stamtąd dostałam się do szpitala w Pruszkowie w Tworkach. W szpitali leżałam miesiąc czasu. Po wyjściu ze szpitala byłam bezdomną, bez grosza przy duszy, biedną istotą, zagubioną w czasie i przestrzeni. Musiałam się pozbierać. I taki był koniec powstania.

Powstanie Warszawskie, jego tragiczny przebieg i upadek powstania miały ogromne znaczenie w moim życiu (…).

To są moje relacje, moje wspomnienia już trochę przygaszone, spopielałe po 45 latach. Nie są ubarwione ani wyolbrzymione. Są autentyczne.

Bożena Gajewska

(Bożena Gajewska)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%